30 kwietnia minęła właśnie piąta rocznica spadku meteorytu Sołtmany. Jak na razie jest to najnowszy polski meteoryt odnaleziony zaraz po spadku. Na kolejny przyjdzie nam czekać dni lub całe lata.
Meteoryt ten spadł w małej wsi Sołtmany koło Ełku 30 kwietnia 2011 roku o godzinie 6.03 rano. Sprytnie to sobie obliczył gdyż kamery obserwacyjne PKiMu czyli Polskiej Sieci Bolidowej pracują do 6:00 rano. Przez to spadek tego meteorytu niestety nie został zarejestrowany i nie wiadomo skąd przyleciał ani czy było więcej fragmentów. Efekt bolidu nie został przez nikogo zauważony lub też był na tyle mały, że w świetle poranka nie był widoczny. Zapewne sam meteoryt skończyłby swój żywot wbijając się w ziemię pod jakimś krzakiem gdzie szybko zarosła by go wiosenna trawa. Na szczęście tak się nie stało. O ile jego przelot przez atmosferę był bardzo dyskretny to już samo przyziemienie okazało się spektakularne.
• Hammer fall
Spadki tego typu nazywamy z angielskiego „hammerami” czyli meteorytami które w coś uderzyły. Może to być dowolny przedmiot, na przykład samochód jak w przypadku meteorytu Peekskill czy skrzynka na listy jak przy spadku Claxtona. Wtedy spadek i sam meteoryt nabierają kolorytu i stają się bardziej atrakcyjne i ciekawsze z kolekcjonerskiego punktu widzenia bo naukowo to jest bez znaczenia. W tym przypadku Sołtmany zakończyły swój przelot przebijając dach budynku i roztrzaskując się o betonowy stopień. Dzięki temu okaz został nie tylko zauważony ale także, co jest ewenementem na skalę światową, zebrany dosłownie minuty po spadku. Uchroniło to sam meteoryt przed zanieczyszczeniem oraz co ważniejsze przed kontaktem z wodą. Dzięki temu materia meteorytu pozostała w formie nietkniętej.
Niestety sam okaz nie pozostał „nienaruszony”. Najpierw roztrzaskał się na kilka części po uderzeniu w beton, później był jeszcze dzielony na mniejsze fragmenty przez znalazców. Absolutnie nie należy ciąć czy łamać meteorytów na własną rękę, tym bardziej z tak cennymi naukowo okazami. Fragmenty okazu ucieszyły licznych kolekcjonerów i naukowców którzy dzięki temu mieli szybki dostęp do małych i większych fragmentów które mogli pozyskać do swoich kolekcji. Tak też się stało z dwoma dużymi fragmentami. Okaz o wadze 120g trafił na wydział Politechniki Wrocławskiej, a 65g fragment do muzeum na Wydział Geologii Uniwersytetu Śląskiego w Sosnowcu gdzie można go oglądać wśród wielu innych meteorytów krajowych i zagranicznych. Liczne małe okruchy trafiły w ręce prywatnych kolekcjonerów. Największym fragmentem który pozostał w całości była połowa okazu o wadze 497gram. Cały okaz jak się szacuje miał 1066gram, co z racji jego pokruszenia się, nie może być pewne w 100%. Ale taką masę meteorytu przyjęto i taka została podana w oficjalnym zgłoszeniu do Biuletynu Meteorytowego które można obejrzeć na stronie „The Meteoritical Society”.
• Meteoryt
Meteoryt jest typowym ale bardzo ładnym chondrytem zwyczajnym typu L5. Chondr w nim prawie nie widać gołym okiem natomiast jest dużo troilitu (takie złotawe metaliczne inkluzje) oraz żelaza z niklem. Dzięki temu, że został znaleziony i zabezpieczony zaraz po spadku, ma piękny świeży środek oraz rewelacyjną skorupę obtopieniową. Takie okazy chciałoby się oglądać dosłownie codziennie. Skorupa na okazie jest w stanie nienaruszonym, jeśli nie liczyć wielu śladów po przelocie przez dach i odbiciu od betonu. Szarawe ślady pozostały po przelocie przez kolejno eternit na dachu zaś brązowe ślady to efekt przelotu przez 3cm deskę. Kolejne ślady zostawił też betonowy stopień. Wszystko to utrwaliło się na skorupie obtopieniowej jak na papierze ściernym. Sam meteoryt nawet nie poczuł przejścia przez tak miękkie materiały i dopiero pokonał go beton. Gdyby spadł na gliniaste podwórko, dosłownie 1 metr dalej, prawdopodobnie nie zostałby uszkodzony.
• Dziura
Natomiast drugą interesującą rzeczą w tym spadku jest dziura w dachu. Bardzo rzadko się zdarza, aby meteoryt coś uszkodził. Pomimo, że wszędzie stoją jakieś budynki czy samochody to meteoryty jakoś to omijają i celują raczej w gęste lasy, łąki i pola w taki sposób żeby ciężko było je znaleźć. W tym przypadku meteoryt Sołtmany wybił rewelacyjną dziurę co pozostawiło na nim widoczne ślady, lecz nie spowodowało to uszkodzenia okazu. Sam kamień leciał z dostateczną prędkością aby nie poczuć zderzenia z miękkim eternitem i deską. Szkoda, że następnie trafił na beton, a nie coś bardziej miękkiego co zamortyzowało by jego upadek. W każdym razie pokazuje to dobitnie, że 1kg kamyk spadający z nieba może zrobić niezłe szkody. W przypadku okazu który miałby kilka kilo, nie zdziwiłbym się gdyby uderzając w piętrowy budynek przebiłby dach i co najmniej jedno piętro. A gdyby to jeszcze był meteoryt żelazny to może doleciałby do piwnicy. Należy jednak zaznaczyć, że okaz tej wielkości nie spadał z kosmicznymi prędkościami kilkudziesięciu kilometrów na sekundę. Meteoryt nawet 10kg czy 20kg jest zbyt mały aby zachować pierwotną prędkość którą miał w kosmosie. Opór powietrza jest tak duży, że taka niewielka bryłka spada po prostu lotem swobodnym w taki sam sposób jak byśmy spuścili ją z samolotu z wysokości kilku kilometrów. Nie pamiętam dokładnie ile to może wynosić ale w granicach 100m/s. Może trochę więcej ale generalnie nie są to już kosmiczne prędkości więc taki okaz nie zrobi w ziemi kilku metrowego krateru, nie wznieci pożaru, nie spali trawy gdyż spadając zdąży ostygnąć na tyle, że będzie co najwyżej ciepły. Więc wszyscy „świadkowie spadków” (czyt. bajkopisarze) opowiadający dramatyczne historie o spadkach które były rozgrzane do czerwoności lub stopiły piasek albo spaliły trawę wokół lepiej niech zajmą się pisaniem opowiadań dla dzieci.
Filmik pokazujący jak wyglądał najwiekszy kawałek meteorytu Sołtmany, tzw. masa główna.
Agata napisał:
Witam.
Mam pytanie czy gdyby taki meteoryt spadł na dach z blachy, czy też zrobiłby dziurę? Czy może jest możliwe, że odbiłby się i spadł gdzieś niedaleko?